czwartek, 9 sierpnia 2012

Nowe opowiadanie ;)

Tutaj - Macie nowe opowiadanie ;) Dzisiaj powinni pojawić się bohaterowie, a jutro bądź pojutrze pierwszy rozdział ;) Muszę jeszcze popracować na jego wyglądem. Zapraszam do czytania ;)
Anka ;)
♥♥♥

środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział 69 Koniec Części III

- Wieczorem wpadnę na chwilę do Nath'a – odezwał się Seev, gdy siedzieliśmy w jadalni.
- Mhmm… - pokiwałam głową na znak zgody.
- Zgarnę Marca po drodze, bo wczoraj się nie wyrobił.
- Mhmm… - ponownie dałam znak głową.
Moja komórka zaczęła wibrować, co oznaczało SMS.
- Nie odbierzesz? – zapytał po chwili namysłu.
- Ehh… - pokręciłam głową.
- Ania!
- Co?! – wystraszyłam się.
- O czym tak namiętnie rozmyślasz?
- Aaa… nieważne.
- Co się stało…?
Nie odpowiedziałam. Za to w jego głosie wyczułam, że zaraz to ze mnie wyciągnie, tylko nie wiem, jak.
- Jedziesz ze mną do Nath'a?
- Nie. Do chłopców mogę jechać, ale do niego nie. Za nic.
- Dlaczego?
Opowiedziałam mu o moim pomyśle.
- A więc to cię gryzie.
Spojrzałam na niego z rezygnacją. Właśnie mu się wygadałam. Czy zawsze, jak jestem przybita, nie potrafię nic ukryć?
- Jesteś pewna, że tak będzie lepiej?
- Sam słyszałeś. Dwa razy u niego byłam i dwa razy źle się poczuł. To na pewno nie jest zbieg okoliczności.
- A więc zostajesz w domu.
- Co? O nie, nie, nie. Jadę do chłopaków.
- Widziałaś się w lustrze? Wyglądasz gorzej, niż siedem nieszczęść. Musisz się wyspać. Innej opcji nie ma, zostajesz dziś w domu.
Westchnęłam.
- Zobacz, co to za wiadomość – powiedział udając się do kuchni.
Ociągając się odebrałam wiadomość. 1 nowa wiadomość od: Harry. Dziwne. Odczytałam: „Jeśli masz czas i jesteś w domu, to wyjdź na ulicę ;)”. Czego on może chcieć.
- Wyjdę na spacer – poinformowałam mulata i wyszłam przed dom.
Harry czekał oparty o drzewo, po przeciwnej stronie ulicy. Podeszłam do niego.
- Wow, kiedy ostatnio obściskiwałaś się z łóżkiem?
- Też się cieszę, że cie widzę.
- Co z chłopakami?
- Seev jest już w domu. Nathana trochę bardziej poobijało… a co tam u was?
- Pytasz o Zayn'a?… Jeszcze nie jest tak, jak było. Ale pozbiera się.
- To… dobrze.
- Wiesz, przejdzie mu. Nie martw się o niego, bo to nic nie da – uśmiechnął się – Będę lecieć. Trzymaj się, no i masz się wyspać.
- Postaram się.
Chłopak odszedł, a ja wróciłam do domu.
- My jedziemy do szpitala. Nie będziemy czekać do wieczora – powiedziała Marta.
- Dobrze. Ja pójdę się położyć.
Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Wcześniej wzięłam gorącą kąpiel i wskoczyłam w piżamy. Nie zdążyłam się dobrze nakryć kocem, a moje powieki zrobiły się ciężkie…
                  Obudziły mnie jakieś głosy.
- Weź ją obudź…
- Wiesz, ile ona już śpi?
- W ogóle żyje?
- No obudź ją!
- Chłopaki, nie macie innego miejsca do rozmów? – zapytałam otwierając drzwi.
- Ania!
- Tak, tak. Żyję i mam się dobrze. Możecie dać mi jeszcze pospać?
- Ale ty już…
- Jay… cicho, ciiicho… JAY?! – momentalnie się obudziłam wstając z łóżka – Co ty tutaj robisz?
- Wypisali mnie cztery godziny temu…
- Jaki dzisiaj dzień?
- Czwartek – odpowiedział Max.
- Przespałam…
- …24 godziny.
- Mój Boże…
- Chodź na kolację…
- Kolację?!
- Jest… 18:30.
Oparłam się o ścianę. No nie wierzę…
- Przebiorę się i zejdę do was.
- OK.
Poszłam wybrać jakieś ciuchy. Rzeczywiście potrzebowałam snu. Spałam cały dzień. 24 godziny… Wykonałam wieczorną toaletę i zeszłam do jadalni.
- Jak ją obudziliście? – zapytał Tom – Pocałunkiem?
- Cały Tom – powiedziałam ziewając.
- No cio – przytulił mnie.
- A… Nathan?
- Lekarz powiedział, że szybko wraca do zdrowia i wypiszą go za parę dni, a dokładnie za dwa.
- Chodźcie jeść – zawołała nas Jane.
Zasiedliśmy do stołu i rozpoczęliśmy kolację. Zapiekanka była przepyszna. Pomogłam dziewczynom posprzątać i poszliśmy do salonu.
- Co oglądamy? – zapytał Tom.
- Hmm. To było… - mówił Seev przeglądając płyty – To też…
- A może „Harry Potter 7”?
Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy Jessicę.
- Jess! – krzyknęliśmy na przywitanie.
- Spadłaś nam z nieba – uśmiechnął się Max.
- Bez przesady. To jak, oglądamy?
Przytaknęliśmy i dziewczyna włożyła płytę do odtwarzacza. Nie mogłam się skupić na filmie. Moje myśli krążyły wokół Nathana. Na marne próbowałam zapamiętać coś z filmu. Po półgodzinie zasnęłam.
                  Następny dzień spędziłam z Jessicą. Chłopcy pojechali do Nath'a, a my skorzystałyśmy z okazji, by lepiej się poznać. Przy niej słowa same garnęły mi się na usta. Miałam ochotę wszystko jej wyznać. Przebierałyśmy się, malowałyśmy, ale ja i tak nie mogłam zapomnieć widoku krwawiącej rany jej brata… Dziewczyna pocieszała mnie, że już jutro po niego pojedziemy. Tak zleciał mi cały dzień.
- Jesteeeeśmy! – dało się słyszeć zapewne przybyłego ze szpitala Jay'a.
Zeszłyśmy do nich.
- Co u Nath'a? – zapytałam.
- Lepiej być nie może. Prawa ręka już prawie w normie.
- Dzisiaj zaczął z nami spacery po szpitalu – wyszczerzył się Max.
- Ile pielęgniarek przy was wysiadło? – zapytała Jess krzyżując ręce na piersi.
- A czemu twierdzisz, że jakiekolwiek miały nas dość? – Jay udawał oburzenie.
Dziewczyna spojrzała na niego wzrokiem typu: „Jay, weź się przyznaj” i chłopak wymiękł.
- No dobra. Dwanaście.
Zaczęłam się śmiać.
- Jutro mamy po niego przyjechać o 9:30 – poinformował mnie Seev.
- Macie mnie obudzić godzinę wcześniej, jasne?
- Postaramy się.
Pożegnałam się z Jessicą i poszłam wziąć prysznic. Zmęczona dzisiejszym dniem położyłam się w łóżku i po chwili zasnęłam.
                  Otworzyłam oczy. Przetarłam je i spojrzałam na zegarek. 9:45. Spokojnie przewróciłam się na drugi bok. Zaraz, zaraz… 9:45!?! Zerwałam się i wybiegłam na korytarz. Cisza i spokój. Pojechali beze mnie…
- JAY!! WRÓĆ TYLKO, TO POWYRYWAM CI TE TWOJE PIĘKNE LOCZKI!!! – wykrzyczałam.
Tak bardzo chciałam po niego pojechać… teraz to już na pewno nie zasnę. Przebrałam się i zeszłam do jadalni. Na stole leżała kartka: „Jednogłośnie uznaliśmy, że potrzebujesz snu i dlatego cię nie obudziliśmy. Był to pomysł Jaya, więc to jemu należy się kazanie ;)”. Tak myślałam… Tylko, co ja będę robić? Wczoraj razem z Martą posprzątałyśmy cały dom. Hmm. A obiad? Na pewno nie zdążyły nic przygotować. W kuchni znalazłam truskawki. Postawiłam na proste danie. Ryż z truskawkami. Postawiłam wodę i czekałam, aż się zagotuje. Następnie wrzuciłam do niej ryż i zajęłam się czerwonymi pysznościami. Umyłam owoce i wrzuciłam je do miksera. Dodałam potrzebne produkty i połączyłam je. Studziłam właśnie ryż, gdy usłyszałam warkot silnika. Wyjrzałam przez okno. Przyjechali!! Od tej pory uśmiech nie schodził mi z ust. Zdążyłam jeszcze nakryć do stołu i wyszłam przed dom. Marta i Jane wniosły rzeczy chłopaka, a Siva pomógł Nath'owi wyjść z samochodu. Gdy go zobaczyłam, zrobiło mi się gorąco. A mnie co znowu?! Nasze spojrzenia się spotkały i moje usta zrobiły banana. Powoli poruszał się o kulach, a chłopcy pilnowali, by nie upadł.
- Przykro nam chłopaki, ale musicie poczekać, aż zrobimy obiad – zakomunikowała Jane.
- Niekoniecznie – uśmiechnęłam się – nudziło mi się, więc przygotowałam coś. A ty Jay, masz u mnie przechlapane.
- Oj, no wybacz, ale tak słodko spałaś… - podszedł do mnie i pocałował w czoło.
Jak ja tego nienawidziłam. Czułam się wtedy, jak pięciolatka. Chłopcy doprowadzili Nath'a do jadalni, a ja pomogłam dziewczynom i podawałam do stołu. Następnie wspólnie zjedliśmy obiad o ile ryż z truskawkami można tak nazwać. Po posiłku każdy, kto był w miarę sprawny, czyli ja, dziewczyny, Tom oraz Siva pomogliśmy posprzątać. Tom musiał siedzieć, gdyż o kulach by nie ustał, więc wycierał talerze. Po skończeniu, Jay dał mi znak, żebym pomogła Nath'owi dojść do pokoju. Wiem, że tak naprawdę chodziło mu o rozmowę z nim.
- Siadaj – powiedział, gdy byliśmy już u niego.
- Nath… - szepnęłam.
Niestety, nie zrobiłam tego, tylko podeszłam do niego i powoli go przytuliłam. Chłopak odwzajemnił gest. Zrobiłam to ostrożnie, aby nie urazić go w ranę po operacji. Nagle poczułam, jak coś mokrego spada mi na ramię. Odsunęłam się i zobaczyłam…, że Nathan płacze.
- Dlaczego ty płaczesz? – zapytałam zdziwiona.
Sama nie byłam lepsza. Łzy lały się potokami po moich policzkach.
- Ania… Przepraszam cię, że się upiłem… Przepraszam, że chciałem cię skrzywdzić… Przepraszam, że zerwałem… Przepraszam, że byłem zazdrosny… Przepraszam, że nie porozmawiałem o tym, tylko chciałem coś udowodnić… Przepraszam, że obściskiwałem się z inną…
- Nathan… To ja przepraszam, że spędzałam czas tylko z Zayn'em…, że nie chciałam z tobą porozmawiać, że…
- Wybaczysz mi? – przerwał moją listę.
- Jeśli ty wybaczysz mi.
- Oczywiście, że tak.
- Jednego, czego najbardziej pragnę na świecie, to abyś znów była moją dziewczyną…
- Ja pragnę tego, byś to ty i tylko ty był moim chłopakiem…
Uśmiechnął się i zaczął zmniejszać odległość między naszymi ustami. Nagle przerwał.
- Poczekaj – powiedział, zdjął swoją czapkę z głowy i założył na moją – jako moja dziewczyna od teraz musisz nosić moje czapki – uśmiechnął się.
- A co mogę robić?
- Na przykład to – odpowiedział i delikatnie mnie pocałował.
Odwzajemniłam to. Tak bardzo brakowało mi ciepła jego ust… dotyku… tego uczucia bezpieczeństwa i spokoju… położyliśmy się na łóżku i wtuleni w siebie, rozmową nadrabialiśmy te wszystkie stracone chwile. Powiedziałam mu, czemu przez te 3 dni nie odwiedzałam go w szpitalu, na co on lekko się zdenerwował, że myślę tylko o nim, a także o tym, kto był sprawcą ich wypadku.
                  Później było już tylko lepiej. Ja i Nath byliśmy przepełnieni radością, między nami układało się idealnie. Co jakiś czas odwiedzaliśmy szpital, gdyż chłopcom kolejno ściągano gips lub szwy. Nathan, po 3 tygodniach miał operację usunięcia protezy. Wszystko układało się jak najlepiej. Zayn poznał Alice i… zakochali się w sobie na zabój. Byłam szczęśliwa, że nie załamał się po tym, co się wydarzyło. Sława The Wanted rosła, a ja pilnowałam, by nie uderzyła ona chłopakom do głów. Po tym, co razem z nimi przeszłam, doszłam do wniosku, że miłość jest jak okulary, które niwelują wszystkie wady w ukochanej nam osobie. Z przyjaźnią jest podobnie. Wcześniej nie mogłam zrozumieć tego powiedzenia, lecz teraz śmiało mogę powiedzieć, że miłość jest ślepa, a przyjaźń przymyka oczy.

KONIEC
_________________________________________________________
Tym rozdziałem żegnamy się z tym opowiadaniem. Miał być on długi, a jak zwykle zepsułam. Nie miałam pomysłu na nic więcej i złamałam obietnicę ;/ Nie chciałam go zepsuć, a tu proszę... ;(. Chciałabym Was o coś prosić. Wiem, że po takim rozdziale nawet nie powinnam, ale jednak... Pewna dziewczyna na TT
Lexie (klikać ;)) która potrzebuje pomocy do zrobienia nagłówka na swojego bloga. Gdyby ktoś byłby tak dobry i jej pomógł będę ogromnie wdzięczna ;)
Dziękuję Wam Kochani Moi czytacze, że byliście ze mną aż do końca. Dopiero to do mnie dociera, że napisałam opowiadanie. Zakładając bloga, nie myślałam nawet o 10 rozdziale a tu koniec O.O
Dziękuję za:
-22 obserwatorów,
-12529 wyświetleń,
- 413 opublikowane komentarze, które dawały mi ogromną siłę
Nie wiem, jak Wam tą wdzięczność wyrazić ;**
Dedykuję ten rozdział wszystkim obserwatorom:
-karolina15
-Olga1d
-Anku ;D
-Yugii^^
-paula41407
-Kinia***
-Dothy
-Dasha♥
-Lena...........xd
-edussss
-TW1DKam
-Paulina Lina
-Kika.
-Monika Jackiewicz
-i♥ nathan
-Kasia Puczyńska
-Natalia Filipiec
-buziaczek605
-LoseMyMind
-Miu Bry
-willow
-Pengiun Livv
Oraz Wszystkim, którzy pozostawili choć jeden komentarz:
-hilal
-Jane
-GFox1619
-Em.
Oraz wszystkim, którzy czytali, a nie pozostawili komentarza ;**
Czy każdy, kto przeczyta TEN rozdział mógłby zostawić komentarz? Nawet jedno proste słowo mnie ucieszy :)
Kocham Was!!!
Dedykuję także:
Lexie - dzięki której zacznę wierzyć w siebie. To, co mi powiedziała, a raczej napisała dzisiaj na GG zaskoczyło mnie i za to jej dziękuję. Jeszcze nikt nigdy tak nie zareagował. :)


Gdy pojawi się nowe opowiadanie, poinformuję Was o tym ;** Jeśli ktoś będzie chciał je czytać ;**

wtorek, 7 sierpnia 2012

Rozdział 68

                  „Byliśmy parą, bo ja zachowywałam się nie w porządku wobec Nath'a, a on obściskiwał się z inną?”. Przecież nie powiem im tego. Otwierałam właśnie usta, by cokolwiek odpowiedzieć, gdy nagle drzwi windy otworzyły się i wyjechały z niej pielęgniarki wiozące Nath'a. Zerwaliśmy się na równe nogi. Odsunęłam drzwi sali, by łóżko swobodnie mogło się zmieścić.
- Dobry wieczór. Jestem lekarzem pana Sykes’a – odezwał się doktor Blue.
- Dobry wieczór. Jesteśmy jego rodzicami.
- Operacja się udała. Nie było żadnych komplikacji, państwa syn ma się dobrze. Teraz musi tylko odpoczywać i wracać do zdrowia.
- Dziękujemy panie doktorze.
- Ależ nie ma za co. To mój obowiązek. Przepraszam państwa, muszę zajrzeć do innych pacjentów – uśmiechnął się i odszedł.
Państwo Sykes podeszli do drzwi i wpatrywali się w Nathana. Tak bardzo chciałam im ulżyć… to straszne patrzeć na swoje dziecko leżące pod tą całą aparaturą…
- Możemy pogadać? – Jess przerwała moje rozmyślania.
- Mhmm.
Udałyśmy się do kawiarni. Zamówiłyśmy jakieś ciastko i czekałyśmy na zamówienie.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie – uśmiechnęła się.
- Emm… Naprawdę chcesz wiedzieć wszystko…?
- Tak.
- Wszystko, że wszystko…?
- Opowiadaj – uśmiechnęła się.
Westchnęłam i rozpoczęłam swoją niekończącą się opowieść. Dziewczyna słuchała mnie uważnie, nie przerywając mi. Gdy skończyłam na zegarze wybiła 2 w nocy.
- On cię kocha – odpowiedziała ze stoickim spokojem popijając kawę.
Ja tej dziewczyny nie rozumiem. Opowiedziałam jej wszystko, co możliwe. Od tego nieszczęsnego basenu, a ona jak gdyby nigdy nic odpowiada „on cię kocha”?
- Tylko tyle…?
- Wiesz, Nath to mój brat, a po jego zachowaniu mogę spokojnie stwierdzić, że zakochał się w tobie na zabój.
Ona mnie przeraża. Nie znam jej w ogóle. No nic. Kompletnie. Ale wystarczy, że coś powie i czuję, że ma rację. Nagle jej komórka zaczęła dzwonić. Zerknęła na wyświetlacz. Następnie spojrzała na mnie.
- Nathan…?
Równocześnie zerwałyśmy się z krzeseł zostawiając na stole pieniądze i biegiem ruszyłyśmy w kierunku sali chłopaka. Po drodze zauważyłam rodziców Nath'a rozmawiających z lekarzem. Czemu zadzwonił do Jess? Coś się stało? Dotarłyśmy i blondynka weszła do pomieszczenia. Ja zostałam na korytarzu. Jednak po chwili dziewczyna wyszła do mnie i powiedziała, że Nathan chce, abym do niego przyszła. Zrobiłam minę „WTF?!” i niepewnie weszłam do środka. Uśmiechnęłam się i usiadłam na krześle obok łóżka.
- Jak się czujesz? – zapytałam.
- Dobrze. Trochę mnie boli tu, z boku, ale da się żyć. Ania… ta dziewczyna…, co była tutaj rano… ja nic do niej nie czuję – zaczął się podnosić.
- Nathan! Nie podnoś się, nie wolno ci!
Chłopak ignorował moje słowa i już prawie siedział na łóżku. Nagle zobaczyłam powiększającą się czerwoną plamę krwi na koszulce chłopaka, w miejscu załamanego żebra. Sykes złapał się w tym miejscu i opadł na łóżko.
- Nath! – krzyknęłam.
Nie wiedziałam, co robić. Zauważyłam na ścianie trzy przyciski: czerwony, niebieski i czarny. Chwila, chwila. Spokój. Kod czarny, kod czarny, to… bomba, kod niebieski to… zatrzymanie akcji serca… czerwony! Przycisnęłam go i po niecałej minucie do sali wbiegł lekarz i dwie pielęgniarki.
- Co się dzieje?
- Nath zaczął krwawić.
Lekarz natychmiast zajął się chłopakiem. Ja wyszłam i przypatrywałam się temu zza szyby. Po chwili obok mnie pojawiła się Jessica.
- Co jest?!
- To przeze mnie – usiadłam i zaczęłam płakać.
- Nie płacz. Powiedz mi, o co chodzi.
- Zaczął mówić o tej blondynce, która rano tu była i go pocałowała. Widziałam to, a on zauważył mnie. Pomyślałam, że odpuszczę. I teraz… nie wiem, co mu strzeliło do głowy… zaczął się podnosić i… nagle w miejscu złamania zaczęła cieknąć krew…
- Ciii – dziewczyna przytuliła mnie.
- Rano, gdy go wtedy z nią widziałam… gdy potem szłam do chłopców… pielęgniarki mówiły, że gdy ta blondynka wyszła Nath zaczął okropnie kaszleć i cały czas mówił moje imię, że… mówiły, że przeze mnie on tu umrze… ja nie mogę przy nim być. Wolę, aby wyzdrowiał beze mnie, niż miałby tu tkwić nie wiadomo ile przeze mnie.
- To nie prawda.
- Skąd pani wiedziała, który przycisk należy wcisnąć? – zapytał wychodzący od Nath'a lekarz.
- Będę uczęszczać do liceum ratowniczo-obronnego i postanowiłam się troszkę podszkolić na wakacjach.
- Być może wyrośnie z pani świetny lekarz – uśmiechnął się i chciał odejść, lecz po paru krokach dogoniłam go.
- Panie doktorze.
- Tak?
- Ja… mam do pana prośbę.
- Słucham.
- Gdyby Nath o mnie pytał… proszę zmieniać temat lub… robić cokolwiek, żeby nie zaprzątał sobie mną głowy. Ostatnio, już dwa razy było z nim przeze mnie źle.
- Też o tym myślałem, ale uznałem, że to najzwyklejszy zbieg okoliczności. Oczywiście zrobię to, o co pani prosi. pani wie najlepiej, co dla niego dobre, a teraz przepraszam – odpowiedział i odszedł.
Nieco się uspokoiłam. Teraz, gdy będą przy nim rodzice i siostra… musi być dobrze. Wróciłam do chłopców. Wszyscy spali, oprócz Loczka. Usiadłam obok niego i rozmawiałam z nim. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam…
                  Obudziło mnie szturchanie. Otworzyłam oczy i przyzwyczajałam wzrok do jasnego światła.
- Ania, ej Ania obudź się – uśmiechnął się Jay.
- Zasnęłam tu?
- No i po co ją budziłeś? – protestował Seev – tak słodko wyglądała.
- Ej chłopaki, ogar! Lekarze idą – upomniał nas Max i po chwili do sali wkroczyło z piętnaście osób. Po co ich aż tylu? No nie ważne. Podniosłam się i czekałam, co powiedzą.
- Siva Kaneswaran. Ranny w wypadku, złamane dwa palce i kilka szwów założonych na czoło – pielęgniarka zdawała sprawozdanie.
- A brzuch? Otrzewna w porządku?
- Tak panie doktorze.
- Po południu można wypisać pana do domu. Kolejny pacjent?
- Max George. Także z wypadku. Złamany lewy nadgarstek, parę szwów na skroni. Brzuch w porządku.
- Jeśli do jutra nic się nie pogorszy, zapisać pana do wypisu.
- Tom Parker. Skręcona lewa kostka, parę siniaków. Także z wypadku.
- Hmm. Tak jak poprzedni pan.
- Ostatni to Jay McGuiness, złamany prawy obojczyk i kilka szwów na policzku.
- Jutro po południu, jeśli nic się nie zmieni – odpowiedział po chwili namysłu.
Poczekałam, aż wyjdą.
- Jest, jest, jest!! – cieszył się Seev.
- Pff nie ma tak.
- Oj Tom. Wyjdziesz jutro… zaraz po mnie – mulat wystawił mu język.
- Chłopaki, dajcie spokój – śmiałam się.
- A tak poza tym to, mówiłem, że coś się stanie? Miałem przeczucie? Miałem – chwalił się mulat.
- Jasnowidz z ciebie marny – żartował Max.
Reszta dnia minęła mi spokojnie. Przyjechał Marc, pośmialiśmy się i nadeszła godzina wypisu Sivy. Pomogłam mu się spakować i ruszyliśmy do dyżurki. Odebrałam wypis i razem z Jane wróciliśmy do domu.

________________________________________________________
Muszę Wam coś powiedzieć... Przemyślałam sprawę i się przeliczyłam (nigdy nie byłam dobra z matmy). Ten rozdział jest przedostatni. Wiem, że zawaliłam i teraz posypią się groźby i takie tam... ;( Ten jest krótki i przepraszam za to, ale jutro (jeśli się wyrobię) rozpiszę się na koniec ;). Będzie to dłuugi rozdział oczywiście z happy endem. Nie jesteście złe...? Błagam, nie uduście mnie za to. Jak pisałam postaram się pisać nowe opo. po zakończeniu tego. Jeśli ktoś wgl będzie miał ochotę to zapraszam ;)
Dziękuję za poprzednie komentarze!!
Dedykuję:
Princeska - Dziękuję za miły komentarz i mam nadzieję, że jeszcze tu wpadniesz ( tak na koniec ;)). :D


poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Rozdział 67

                 Karta, którą trzymałam w ręce upadła na podłogę. Patrzyłam na leżącego na łóżku chłopaka i nie mogłam uwierzyć, że to James… Ocknęłam się, gdy otworzył oczy. Schyliłam się po leżący na podłodze przedmiot i odłożyłam go na miejsce. Maslow spojrzał na mnie i najwyraźniej nie mógł uwierzyć, że tu stoję. Chciał się podnieść, lecz syknął z bólu i zrezygnował. Powoli usiadłam przy łóżku.
- Co ty tu robisz – zapytał.
- Gdyby nie ty, nie było by mnie tutaj… James…, dlaczego?
Chłopak odwrócił głowę. Cierpliwie czekałam na odpowiedź.
- Gdy napisałem ci esa, że wyjeżdżam, skłamałem… Zdenerwowałem się i wziąłem amfetaminę. Nie mogłem bez ciebie żyć… przyszedłem wtedy do ciebie i… sama wiesz, co się stało. Gdy mnie zabrali, wykryli narkotyk we krwi i zamknęli mnie, aż dojdę do siebie… Ta policjantka była dosyć miła. Powiedziała, że nigdy nie byłem karany i zapytała, czemu to zrobiłem… opowiedziałem jej o tobie, a jej zrobiło się mnie żal i wypuściła mnie… Ona kompletnie nie nadaje się do tego zawodu… Postanowiłem zapomnieć o tym, co ci zrobiłem i poszedłem do kina. Pech chciał, że ty też tam byłaś. Wszystko widziałem… Jak ten Nathan coś kombinuje i później, jak… obściskuje się z tą dziewczyną… Wkurzyłem się… Postanowiłem, że zemszczę się na nim za to, co ci zrobił… Wiedziałem, że go kochasz, a on… wyskakuje z takim czymś… Następnego dnia rano wybrałem się motorem na miasto. Gdy wracałem, spotkałem starego znajomego. Rozmawiałem z nim i wtedy… oni wracali do domu samochodem. W jednej chwili mnie olśniło… pożegnałem się z nim i założyłem kask. Wiedziałem, że prawdopodobnie tego nie przeżyję, ale na samo wspomnienie wczorajszego kina… Nathan akurat siedział najbliżej, więc dodałem gazu i… stało się. Teraz na sto procent pójdę siedzieć…
Słuchałam go uważnie. Próbowałam zrozumieć… pojedyncza łza przecięła mój policzek…
- James…
- Skoro widzimy się ostatni raz… - zaczął, po czym powoli się podniósł.
Przerażona odsunęłam się.
- …przepraszam, że to zrobię…, ale więcej się nie zobaczymy… - powiedział, po czym wstał z łóżka, złapał mnie w talii… i powoli pocałował.
Jeszcze dobrze nie otrząsnęłam się z szoku, że to on w nich wjechał i jeszcze to jego wyznanie, a ten teraz mnie tu… Odsunęłam go.
- Połóż się – powiedziałam przez łzy.
Chłopak zrobił, co kazałam.
- Nie powinieneś był tego robić…
- Nie zapomnę o tobie.
Nie wytrzymałam. Musiałam stąd jak najszybciej wyjść. O dziwo nie zastałam na krześle siedzącego policjanta. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam kogoś innego.
- Seev…?
- Kto to był.
- Ja go nie pocałowałam. Ja nic mu nie powiedziałam. On sam do mnie…
- Uspokój się – podszedł do mnie – pytam tylko, kto to był.
- To James… on spowodował wypadek.
-  … Słucham?!
- Sama w to nie wierzę… A ty co tu taj robisz?
- Zabrali mnie na badania, które nie wykazały żadnych uszkodzeń wewnętrznych. Lekarz powiedział, że mogę się przespacerować. Zresztą Marc przyjechał i zaprowadziłem go do Nath'a.
- Cieszę się, że nic ci nie jest – uśmiechnęłam się ciepło.
Nagle zza rogu wybiegło dwóch lekarzy i kilka pielęgniarek. Błagałam, żeby nie skręcili do… Cholera! Spojrzeliśmy po sobie i ruszyliśmy w ich kierunku.
- Co się stało? – zapytałam przestraszona.
- Stan pana Nath'a znacznie się poprawił, więc jak najszybciej musimy zabrać go na operację.
- A-ale…
- Spokojnie – powiedział Marc – będzie dobrze.
Wyszliśmy z sali, by ustąpić miejsca pielęgniarkom wiozącym Nathana. Znów pociekły mi łzy. Chłopak delikatnie musnął moją dłoń. Chwyciłam ją i uśmiechnęłam się do niego. Zanim wsiedli do windy, Sykes zdążył coś wyszeptać, ale nie zrozumiałam, co to było… spojrzałam na niego z niezrozumieniem, lecz pielęgniarki wjechały z nim do windy…
- Chodź – szepnął Seev.
- Co on powiedział?
- Kto?
- No Nath. On… on coś powiedział…
- Zapytasz go po operacji – uśmiechnął się i udaliśmy się do pozostałych członków zespołu.
- Jak po badaniach? – zapytałam na wejściu.
- Wszystko w normie – wyszczerzył się Tom.
- Kichy w całości panie kapitanie! – zasalutował Loczek.
- Jesteście niesamowici – powiedziałam siadając przy łóżku Max'a.
- My to wiemy od urodzenia, a ty czemu tak sądzisz?
- Mieliście wypadek i to poważny, a poczucie humoru was nie opuściło.
- Coś trzeba robić – odparł Jay z udawaną rezygnacją i zaczęliśmy się śmiać.
- Dobrze, że twój uśmiech wrócił – powiedział Siva.
Zarumieniłam się.
- Co tu robi ta blondynka? – zapytał Loczek wskazując na dziewczynę opierającą się o blat biurka na korytarzu – skądś ją kojarzę.
To ona. Ona była u Nathana.
- Ania…? Co jest? – odezwał się Tom widząc zapewne moją minę.
- Ta dziewczyna… była dzisiaj u Nath'a i… pocałowała go – spuściłam głowę.
- Że co?!
- Że jak??!
- Że kogo?!
- Że w co?!
Pytali kolejno Jay, Max, Seev i Tom. Nagle dziewczyna odwróciła się i poznałam ją!
- To ona! – krzyknęłam – Ona była w kinie!! Ona chciała go wtedy…
Dziewczyna spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i podeszła do nas.
- Hej!
Nikt jej nie odpowiedział.
- Ekhem. Nie wiecie, gdzie zabrali Nath'a? Wyszłam po kawę i gdy wróciłam, jego już nie było.
- Idź stąd… - syknął Jay.
- Słucham?
- Idź stąd! Może tego nie wiesz, ale ta tutaj, Ania, jest jego dziewczyną!
- Jay, ja nie… - zaczęłam, ale on nie pozwolił mi dokończyć.
- Nic mi o tym nie wiadomo…
- Nie? Więc teraz ci mówię! Wróć do domu i nie pokazuj się tutaj! Nie psuj ich szczęścia! To była jedna jedyna chwila słabości! Nawet nie próbuj ich rozdzie…
- Jay! – nie wytrzymałam – Ja i Nath nie jesteśmy razem i… ty dobrze o tym wiesz… Jeśli on ją kocha to… ja się odsunę – zalałam się łzami i odwróciłam wzrok.
- Lepiej już pójdę – powiedziała blondynka i wyszła.
Nastała niezręczna cisza.
- Nath cię kocha. I nigdy nie przestanie – odezwał się Max.
- Muszę się przewietrzyć… - powiedziałam i wyszłam.
Wzięłam głęboki wdech i ze świstem wypuściłam świeże powietrze z płuc. Opanuj się. Nie płacz. Odwodnisz się przez to…
- Ymm, przepraszam.
Odwróciłam się. Zobaczyłam TĘ dziewczynę. Czego ona jeszcze ode mnie chce? Mało jej?!
- Tak…?
- To prawda?
- Nie rozumiem…
- To znaczy… Jestem Alice – dziewczyna wyciągnęła rękę.
Niepewnie ją uścisnęłam.
- Ania.
- Jesteś z Nath'em?
- Ehh… nie.
- Ale tamten chłopak…
- Wtedy w kinie słyszałaś, jak z nim zerwałam.
- Gdy byłam u Nathana… cały czas pytał o ciebie… Wiesz, brzydki, to on nie jest – zaśmiała się – podoba mi się, ale to chyba nie jest miłość. Widać, że on cię kocha… Gdybym wtedy wiedziała… nie dałabym się tak…
- …wykorzystać – dokończyłam.
- Heh, pewnie masz rację. Nie musisz się martwić. Nie przyjdę więcej do niego… Pójdę już. Cieszę się, że cię poznałam. Mogły by to być inne okoliczności, ale… Do zobaczenia, mam nadzieję – uśmiechnęła się i odeszła.
Byłam w szoku po tym, co powiedziała. Najnormalniej w świecie odsunęła się w „cień”. Nie brzydka z niej dziewczyna i pewnie tego nie wykorzystuje… ale głupia też nie jest. Żeby takich jak ona było więcej na świecie…
Wróciłam do środka.
- Ania, przepraszam – odezwał się McGuiness.
- Jay, nic się nie stało. Poniosło mnie.
- Nie wiecie, ile może trwać ta ope…
- Synku! – przerwała mi kobieta wchodząca do sali z wyciągniętymi ku Max'a rękami.
- Mama? – zdziwił się chłopak.
Zaraz za nią wszedł zapewne jego tata. Po chwili zjawili się rodzice pozostałych chłopców. Razem z Marc'iem wyszliśmy na korytarz.
- No, to teraz się nasłuchają – śmiał się.
- Współczuję im.
- Przepraszam. Jestem komisarz Brenda Land.
- Dzień dobry – podałam jej rękę.
- Mogę na słówko?
- Oczywiście.
Odeszłyśmy parę kroków.
- Zapewne lekarz poinformował panią, że chciałam porozmawiać o wypadku.
- Tak, wspominał.
- Nie będę pani zdawać relacji z miejsca wypadku, bo nie o to tutaj chodzi. Pewnie wie już pani, jak było.
Pokiwałam głową.
- Sprawca to pani przyjaciel, tak?
- Zgadza się.
- Zna pani jego motyw?
Powtórzyłam jej wszystko to, co James sam mi powiedział, zaznaczając, że usłyszałam to z jego ust. Kobieta zapisywała coś w notesie, podziękowała i odeszła. Nareszcie mam to z głowy.
- Pani jest ich lokatorką? – usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się i zobaczyłam stojących przede mną, świdrujących mnie wzrokiem cztery pary rodziców. „No to się nasłucham” – pomyślałam.
- Tak.
- Jesteśmy pani wdzięczni – odezwała się wysoka kobieta.
Miała ciemną karnację, wiec zapewne była mamą Seev'a.
- Gdy my nie mogliśmy się tu zjawić, Pani czuwała przy naszych syneczkach.
- Margaret, oni mają ponad dwadzieścia lat – śmiał się mężczyzna stojący obok kobiety w blond włosach.
- Mimo wszystko, bardzo pani dziękujemy.
- Ależ nie ma za co. To mój obowiązek – uśmiechnęłam się ciepło.
Rodzicie kolejno do mnie podchodzili i przytulali mnie. Matki całowały w policzek, a ojcowie ściskali dłoń. Czułam się jak prezydent.
- Posiedzimy jeszcze przy nich z godzinkę i będziemy musieli wracać do pracy.
- Zresztą oni są już dorośli i poradzą sobie. A jeśli będzie przy nich tak ładna dziewczyna, jak pani, to nie mamy się o co martwić.
- Dziękuję – zarumieniłam się.
Rodzice wrócili do sali.
- Ja się zbieram. Wpadnę jeszcze wieczorkiem, sprawdzić, co u Młodego. Trzymaj się – Marc wyściskał mnie i wyszedł.
- Do widzenia – pożegnałam się z nim i ruszyłam w stronę pokoju Nathana.
Usiadłam na krześle obok i wpatrywałam się w miejsce, gdzie powinien leżeć.
- Lekarze powiedzieli, że na końcu korytarza i w lewo… - dobiegły mnie jakieś głosy.
- Kochanie nie denerwuj się. Oddychaj…
Po chwili zza rogu wyłoniło się jakieś małżeństwo.
- O, Dobry wieczór, nie wie pani, gdzie leży Nathan Sykes? – zapytała zmartwiona kobieta.
- Dobry wieczór. Proszę usiąść – zrobili, co powiedziałam – Nathan ma teraz operację…
- Boże… - szepnęła kobieta przytykając sobie usta ręką.
- Proszę pani, spokojnie. Jestem Ania, mieszkam z nimi od jakiegoś czasu.
- My jesteśmy jego rodzicami.
- Miło mi. A więc… Nathan ma złamane żebro, które musiało być zoperowane, gdyż mogło przebić płuco. Dzisiaj, jego stan się poprawił i lekarze zabrali go na blok. Poza tym ma poobijaną prawą rękę i złamaną lewą nogę. Wiem, to brzmi okropnie, ale zapewniam państwa, że syn z tego wyjdzie. Jest silnym chłopakiem i da sobie radę.
- Mamo!! Nath ma opera… już wiecie? – odezwała się dziewczyna o długich blond włosach, która przybiegła za rodzicami.
- Jestem Jessica – wyciągnęła do mnie rękę – siostra Nath'a.
Uścisnęłam ją i przedstawiłam się.
- Ta dziewczyna mieszka z chłopcami.
- To w tobie Nath się zakochał? – zapytała prosto z mostu.
Rodzice chłopaka spojrzeli na mnie. Zrobiłam się czerwona i nie wiedziałam, co mam im odpowiedzieć.

________________________________________________________
Może być, prawda? Przewiduję jeszcze... około 5-6 rozdziałów i zakończę to opowiadanie ;) Dziękuję, że ktoś to czyta ;) Nadal nie mogę uwierzyć, że dobrnęłam z WAMI do 67 rozdziału O.O
Chciałbym polecić bloga Pameli, którego znajdziecie tutaj zapowiada się nieźle, więc... wiecie co robić ;)
Dziękuję za poprzednie komentarze i nowych obserwujących ;**

niedziela, 5 sierpnia 2012

Rozdział 66

Z perspektywy Jay'a:

                 Nie próbowałem nawet za nią biegnąć. I tak nic by to nie dało. W drodze powrotnej nikt się nie odzywał. Patrzyłem tylko z wściekłością na Nathana. Jak ten idiota mógł… trzymałem język za zębami. Nie chciałem pogarszać sytuacji. Próbowałem postawić się na jego miejscu, zrozumieć. I kiedy już do tego dochodziłem, pojawiał mi się w głowie obraz Ani, gdy wybiegała z kina. Jest dla mnie jak siostra… W domu każdy poszedł do siebie. Musieliśmy się z tym przespać, szczególnie Nath.
                 Rano, wszyscy pojechaliśmy na zakupy. Próbowaliśmy omijać temat tabu i przyznam, że nawet nam to wychodziło. Każdy o tym wiedział, każdy o tym myślał, lecz zachowywaliśmy się jak gdyby nigdy nic. Nie chcieliśmy przybijać Nathana. I tak już przeszedł wystarczająco, co go wcale nie usprawiedliwia od dostania niezłego kazania. Nie mieliśmy ochoty po raz kolejny się kłócić. Powoli wracaliśmy do domu. Właśnie wjeżdżaliśmy na podjazd, gdy usłyszałem odgłos motoru i huk…

Moja perspektywa:

                 Na ostatnie słowa lekarza wypuściłam komórkę z rąk. Zayn podniósł ją, przedstawił się i zapytał, o co chodzi. Ja zatkałam ręką usta i z moich oczy pociekły kolejne krople łez. Nie mogłam się ruszyć.
- Ania, Ania!! – krzyczał Zayn.
- Co się stało? – pytał Liam, który właśnie do nas przybiegł.
- Chłopaki mieli wypadek. Musimy jak najszybciej jechać do szpitala – odpowiedział mulat.
Ocknęłam się, pobiegłam na górę do pokoju Zayn'a i włożyłam wczorajszą bluzkę. Po kilku minutach byłam już na dole. Wsiedliśmy do dwóch samochodów i ruszyliśmy. Ja jechałam z Zayn'em oraz Liam'em. Nic nie mówiłam. Każdą wyschniętą łzę na moim policzku zastępowała nowa. „Zespół The Wanted miał wypadek”„Niech Pani przyjedzie jak najszybciej”… Te słowa w kółko krążyły mi po głowie. Ile razy pomyślałam, że to nic poważnego, tyle razy przychodziły kolejne: „Sprawa jest dosyć poważna”.… Gdy dojechaliśmy pod szpital, jeszcze dobrze nie zaparkowaliśmy, ja już wyskoczyłam z samochodu i wbiegłam do środka. Zaczepiłam pierwszego lepszego lekarza i wzięłam głęboki oddech.
- Dzień dobry. Przepraszam za mój strój. Wiem, że jest niestosowny, co do tego miejsca, ale zadzwonił do mnie główny lekarz chirurgii, że pewien zespół miał wypadek… - powiedziałam na jednym oddechu, lecz doktor mi przerwał.
- Dzień dobry. Spokojnie. Rozumiem. To ja dzwoniłem. Doktor Robert Blue – podał mi rękę.
Uścisnęłam ją. Po chwili One Direction było już przy mnie.
- Mnie aan zna, a to… inny zespół.
- Dzień dobry – przywitali się chłopcy.
- Dzień dobry.
- Co z nimi? Jak to się stało? – pytałam.
- Nie powiem pani dokładnie, jak do tego doszło. Niebawem powinna być tu policja i oni wszystko pani dokładnie wyjaśnią. Wiem jedynie tyle, iż wjechał w nich jakiś chłopak na motorze – powiedział i zaczął przeglądać kartę i powoli ruszyliśmy zapewne do chłopców – pan… Siva ma tylko kilka złamanych palców i parę szwów na czole…, pan Jay złamany prawy obojczyk oraz szwy na policzku…
Czekałam, aż wypowie imię Nath'a. Żadnemu z nich nie życzyłam żadnych poważnych obrażeń. Z każdym jego słowem po moich policzkach spływały kolejne łzy.
- …pan Tom ma skręconą lewą kostkę…, pan Max złamany lewy nadgarstek. Oprócz tego każdy z nich nabawił się kilku siniaków – powiedział i weszliśmy do sali, gdzie leżeli chłopcy.
- Ania! – krzyknęli równocześnie.
- Chłopaki – wyszeptałam przez łzy.
- Hej, nie płacz – powiedział Jay.
Nie mogłam się powstrzymać.
- Wiem, że to głupie pytanie, ale jak się czujecie?
- Psychicznie w miarę… - zaczął Seev.
- …, ale fizycznie troszkę gorzej – dokończył Tom.
- Panie doktorze, a Nath? – zapytałam ze strachem.
- Hmm… pan Nathan jest najbardziej poturbowany. Prawdopodobnie siedział najbliżej miejsca zderzenia. Proszę za mną – powiedział i wyszliśmy na korytarz.
Zdążyłam tylko szepnąć chłopcom, że zaraz do nich wrócę. Lekarz kontynuował to, co zaczął.
- A więc…, pan Nathan ma złamaną kość strzałkową u lewej nogi, prawa ręka nie jest złamana, ale na zdjęciu rentgenowskim widocznych jest kilkanaście pęknięć. Na czoło założyliśmy 7 szwów. Miał dużo szczęścia, gdyż nie doszło do żadnego wstrząsu mózgu...
- Nath… - szepnęłam, gdy dotarliśmy do jego sali i zobaczyłam go przez szybę.
Głowę miał zabandażowaną…, twarz lekko posiniaczona…, prawa ręka w szynie…, na sam widok ponownie się rozpłakałam.
- Jest jeszcze coś – lekarz wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak…?
- Pan Nathan ma złamane dwa prawe żebra. Szóste i siódme, a ósme pęknięte. Niestety szóste jest bardziej uszkodzone i uciska na płuco. W każdej chwili ten odłamek może się w nie wbić. Skonsultowałem to z chirurgiem sercowo-płucnym i gdy jego stan się poprawi, natychmiast założymy na to żebro protezę umożliwiającą bezpieczne zrośnięcie się kości. Wiem, że to bardzo dużo informacji, jak na jeden raz i rozumiem panią, ale to jest mój obowiązek.
- Czy… mogę do niego wejść…?
- Tak, proszę tylko założyć fartuch.
Zrobiłam, co kazał i powoli odsunęłam szklane drzwi. Zasunęłam je za sobą i powoli usiadłam na krześle przy łóżku. Chłopak spał. Obok niego stał monitor kontrolujący jego puls, ciśnienie i wiele innych… Niepewnie dotknęłam jego lewej dłoni. Nagle Nath otworzył oczy. Odsunęłam rękę.
- …ał…
- Khm…, Nath…?
Chłopak odwrócił się w moja stronę.
- Ania… Co się sta…
- Ciii. Proszę, nic nie mów…
- … Płaczesz…? – powiedział ledwo słyszalnie.
Był taki słaby…
- Nie, coś ty – szybko otarłam mokre policzki – mieliście wypadek… Ty i chłopcy… będzie dobrze.
Nagle do sali weszła pielęgniarka.
- Przepraszam, ale powinna pani już wyjść. Nie powinniśmy męczyć pacjenta – uśmiechnęła się ciepło.
- Oczywiście, rozumiem – odpowiedziałam i wyszłam.
Nath odprowadził mnie wzrokiem.
- Ania, będzie dobrze – powiedział Zayn i wtuliłam się w niego.
Na te słowa jeszcze bardziej się rozpłakałam. Wreszcie to do mnie dotarło. Ten wypadek to…, jak wylany na mnie kubeł zimnej wody. Odsunęłam się od chłopaka.
- Co się stało?! – zapytał na widok mojego dziwnego wyrazu twarzy.
- Zayn… - spojrzałam w stronę Nath'a – Ja wciąż go kocham…
Znów spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach rozczarowanie. On naprawdę coś do mnie czuł, ale ja go oszukiwać nie chcę. Zasługuje na kogoś lepszego.
- Przyjaciele…? – ledwo przeszło mu to przez gardło.
- Tak – odpowiedziałam i przytuliłam się do niego.
Następnie wróciłam do chłopców. Zayn chciał ze mną zostać w szpitalu, lecz kazałam mu wracać, gdyż Marta i Jane przywiozły mi jakieś ciuchy i powiedziały, że one ze mną posiedzą. One Direction wróciło do domu, a dziewczyny poszły popytać lekarzy, czy potrzebne będą jeszcze jakieś badania itd., itp. Okazało się, że policja jednak nie zdąży dzisiaj przyjechać i wszystko mi wyjaśnić, gdyż na mieście miał miejsce poważny wypadek i zjawią się jutro.
- Co u młodego? – zapytał Max.
- Emm, dobrze. To znaczy… będzie miał operację…
- Jaką niby operację?
Na samą myśl, że miałabym im to wyjaśniać zachciało mi się płakać.
- Ma złamane żebro, które…, które uciska na płuco i w każdej chwili może… je przebić. Gdy jego stan się poprawi założą mu jakąś… protezę…
- Ouu.
- Nie płacz…
- Nie, coś ty, ja… wcale nie płaczę.
Do sali wszedł lekarz.
- Dobry wieczór.
- Dobry wieczór.
- Jak się panowie czują?
- Głodny… - jęczał Jay.
- Wszystko boli…
- Jutro powinno być lepiej. Mogę panią na słówko?
- Tak – odpowiedziałam i wyszliśmy.
- Musimy ich potrzymać minimum trzy dni. Potrzebne są dodatkowe badania. Tomografia, rezonans, byśmy mieli pewność, że nie ma żadnych dodatkowych wewnętrznych obrażeń. Niech pani wraca do domu. Przynajmniej dzisiaj. Bardzo panią proszę. Obiecuję, że gdyby cokolwiek się działo, zadzwonię do pani.
- No dobrze, ale… zadzwoni pan?
- Oczywiście. Będę bezlitosny i obudzę panią nawet w środku nocy – uśmiechnął się.
- Dziękuję za wszystko. Dobranoc – powiedziałam i razem z Martą i Jane wróciłyśmy do domu.
Nie wiem czemu się na to zgodziłam. Powinnam tam siedzieć, czuwać przy nich… jestem wykończona. Na miejscu udałam się prosto do mojego pokoju, nie robiąc żadnych przystanków.
                 Obudziłam się wcześnie. Jak na mnie, godzina 9:30 to bardzo wcześnie, szczególnie na wakacjach. Szybko wyskoczyłam z łóżka, wzięłam prysznic, założyłam jakieś normalne ciuchy i zeszłam na dół.
- Dzień dobry – przywitałam się.
- Dzień dobry – odpowiedziała Jane – Siadaj, zjedz coś.
Wahałam się, lecz postanowiłam coś przełknąć. Usiadłam przy blacie i zabrałam się za kanapkę.
- Lekarz nie dzwonił? Nic się nie działo? – zadawałam masę pytań.
- Nie – uśmiechnęła się Marta.
- Już. Jedziemy?
- Spokojnie. Napij się czegoś. Nie chcemy, żebyś wylądowała pod kroplówką.
Wypiłam szklankę soku i ruszyłyśmy.
- Hej – powiedziałam wchodząc do sali chłopców.
- Siema! – krzyknął Jay.
- Jak się czujecie?
- W miarę – uśmiechną się Tom.
- Ania…?
- Możemy cię o coś zapytać?
- Tak. Jasne.
- Po prostu chcemy wiedzieć.
- Jeśli nie chcesz, to… - zaczął Seev.
- …nie musisz odpowiadać.
- Nie chcemy się wtrą…
- Co jest miedzy tobą i Zayn'em? – Jay przerwał te podchody.
- Nic – spuściłam głowę.
- Ania, popatrz na mnie – Loczek nie dawał za wygraną.
Wiedziałam, że nie odpuści. Musiał znać prawdę. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
- Między mną i Zaynem nic nie ma. Wczoraj wyznał mi, że mnie kocha…, ale jest jeden problem. Ja do niego NIC nie czuję… po tym, co zrobił Nath byłam rozdarta… dotarło do mnie, że ja wcale nie byłam wobec niego lepsza, ale on nie chciał porozmawiać, tylko… „coś udowodnić”… Wczoraj, gdy u niego byłam… zrozumiałam, że ja…, że nadal…, go kocham. Jeśli on już nie czuje do mnie tego samego, to… pogodzę się z tym…
- Wierzę ci – szepnął Jay i otarł mój policzek.
- Pójdę zobaczyć, co u niego.
Bosh, muszę się ogarnąć. Ile razy jeszcze będę płakać? Ludzie, dajcie spokój. Doszłam do końca korytarza i skręciłam w lewo. Miałam wchodzić, lecz spojrzałam przed siebie i… zobaczyłam, jak jakaś blondynka nachyla się nad Nathanem i… całuje go w usta. Zrobiłam krok w tył. Cofałam się, lecz on mnie zauważył. Próbował się podnieść, widziałam, że chce się wytłumaczyć, lecz nie miał siły. Był słaby… Jak już powiedziałam, jeśli on nie czuje już do mnie nic, przez to, jak się zachowywałam… zrozumiem. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie. Nagle mój wzrok utknął na policjancie, siedzącym przy sali naprzeciw. Ale po co? Myśl… jeśli tu siedzi, to nie bez powodu… pilnuje kogoś…? Zaraz, zaraz. A sprawca wypadku?! Nie słyszałam, by ktokolwiek mówił o jego śmierci. Podeszłam do niego.
- Przepraszam… kto tutaj leży?
- A kim pani jest?
- Emm, jestem bliską znajomą piątki chłopaków, którzy wczoraj mieli wypadek.
Mężczyzna dziwnie na mnie spojrzał.
- Ten tu, to chłopak, który ten wypadek spowodował.
- Czy… mogę? – wskazałam na drzwi – proszę mi zaufać, nic mu nie zrobię. Jeśli nie będzie spał, to po prostu chcę zapytać, czemu to zrobił.
- Uhh, no, niech pani będzie.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się i powoli weszłam do środka.
Powoli zasunęłam drzwi. Chłopak leżący na łóżku był nieźle poturbowany. Skądś znałam tę twarz. Podeszłam do łóżka i spojrzałam na kartę pacjenta. Wzięłam ją do ręki.
- Karta pacjenta… nadzór policji; sprawca wypadku. Imię i nazwisko: … James Maslow…

________________________________________________________
Zaskakujecie mnie tymi swoimi fantastycznymi komentarzami ;) Uwielbiam te Wasze epopeje ;* Dziękuję za aż 11!!! Dzisiaj wieczorem nadrobię Wasze blogi, gdyż wczoraj byłam na weselu i... no niezbyt mi się ono podobało, zaliczę je nawet do najgorszych. Tak bywa. Teraz lecę odsypiać ;D. Dziękuję za głosy w ankiecie ;** Kocham Was!!! Dedykuję:
Inka - Dziękuję, że wpadłaś. Zapraszam ponownie i mam nadzieję, że opo. Ci się podoba ;**